Brązowy Dunhill i jego skórzana wersja męskości...
Lubię Dunhill’a. Za jego czerwone pożądanie (Desire), który mnie po prostu czaruje ilekroć je wącham. Z pozytywnym więc nastawieniem podszedłem także do tej perfumy, choć recenzje na portalach zapachowych nie były zachęcające. Niemniej zdarzało się już wcześniej tak, że opinie były mieszane a woda świetna, choć trzeba przyznać, że nigdy nie zdarzyło się, aby większość opinii była negatywna a woń dobra… Niestety, tym razem także wyjątku nie było.
Otwarcie nie zachęca, męskie aromaty z cytrynką nie robią zbyt wiele zamieszania, choć można by to z pewnością wykorzystać znacznie lepiej. Poza tym jest lekko metalicznie i niestety bardzo chemicznie, tak pachnie kwasek cytrynowy, a nie cytryna. Bardzo szybko przechodzimy do serca, dosłownie po kilku minutach, a tu kwiaty i drzewo. Bez wyrazu, słabo wyczuwalne, drewno przytłacza pozostałe części. Nie wiadomo kiedy pojawia się tajemnicze i ledwie widoczne przejście do… no zejście się pojawia. A w nim skóra. Tak naprawdę czuć ją już wcześniej, znacznie wcześniej, po kilkudziesięciu (20-30?) minutach. Odtąd aż do końca, ani chwili spokoju – skóra, skóra i skóra. A na końcu robi się mdle, niewyraźnie i zalatuje jakimiś chemikaliami. Brrr. Ogólne wrażenie jest kiepskie.
Ten zapach mnie naprawdę zmęczył, znudził. Nie jest przesadnie trwały kilka godzin i to w pewnym sensie zaleta, bo gdyby pachniał dłużej, to chyba skończyło by się na szorowaniu. A tu się człowiek poświęca, swoim redaktorskim obowiązkom i zdaje relację od początku do końca jak się należy, a nuż nagle pojawi się jakiś przebłysk, promyczek, który uratuje całość, albo przynajmniej ożywi ten nieciekawy konstrukt? Nic z tego…
Rozważania dla kogo i za ile są chyba nie na miejscu, ja bym nie wziął za darmo.
Na odświeżacz powietrza też się niezbyt nadaje – nie te aromaty. Wybaczcie mocne słowa, ale od znanej marki człowiek oczekuje choć minimum poziomu, a tu niestety nigdzie go nie zauważyłem. Głównym grzechem tej wody jest kompletnie zaburzona konstrukcja, poszczególne akordy nie przebijają się przez serce, które tworzy zabójczy dla całości efekt i w gruncie rzeczy poza tą „skórą” nic innego nie czuć. Ja rozumiem, gdyby to było „ładne”, ale tutaj mam wrażenie zamiar był inny, i chyba po prostu nie wyszło.
Co najwyżej słabo.
Odradzam.
Nuty:
Umysł: lawenda, geranium, cytryna, liście szałwii.
Serce: goździk, irys, jaśmin, drewno cedrowe, róża.
Baza: aromaty skórzane, drewno sandałowe, bób tonka, piżmo, mech dębowy, wetyweria.
Komentarze
Brak komentarzy